Cała Polska widziała jak naukowa medycyna „maltretowała” profesora Zbigniewa Religę doprowadzając go do przedwczesnej śmierci. Nie inaczej medycyna ta traktuje innych pacjentów. W podobny sposób także lekarze sami się leczą!

Wpisując do wyszukiwarki internetowej „czekał na przeszczep, a serce samo mu wyzdrowiało” znajdziecie, że taki przypadek zdarzył się w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, a drugi w Klinice Kardiochirurgii w Katowicach.

Gdy w latach 2000 do 2007 pisałem, że u mnie w gliwickim Instytucie takie zdarzenia są niemal normą i wraz z zatrudnionymi przeze mnie lekarzami uzyskiwaliśmy to zazwyczaj w 12 dni, a nie jak jest tam opisane w ciągu niemal dwóch lat, wówczas upodlone media wespół z lekarzami nie pozostawiały na mnie „suchej nitki”. To, że pisałem, iż w każdej chwili mogę to ponownie udowodnić nie docierało do nikogo.

W dalszej części tego rozdziału opisuję w jaki sposób chciałem przekazać mój Instytut profesorowi Zbigniewowi Relidze na rzecz jego Fundacji Kardiochirurgii w Zabrzu oraz propozycję przebadania mojej metody przesłaną w 1996 roku na ręce prof Religi przez Śląską Akademię Medyczną gdy był on jej Rektorem.

W jaki zatem sposób można samemu, działając bezinwazyjnie, pozbyć się guzów nowotworowych, zregenerować serce, a równocześnie wszystkie narządy i cały organizm? Samoregenerujące się serce i znikające guzy nowotworowe, to nie fantazja lecz fakt, który jest znany od 1993 roku lecz nikt z decydentów medycyny nie chciał go zastosować. Natomiast do zwalczania mnie i tej metody przystąpili bardzo szybko.

Wiadomo jest, że lekarze są świadczeniodawcami usług medycznych, a pacjenci świadczeniobiorcami. Nie ma zatem wątpliwości, że lecznictwo jest biznesem. Dlaczego zatem w tej najważniejszej dla ludzkości dziedzinie nie tylko nie istnieje oficjalna konkurencja lecz jest ona prawem zakazana i bezwzględnie zwalczana, pomimo, że lecznictwo na całym świecie wciąż zgodnie twierdzi, że nie jest w stanie skutecznie pomóc chorym w około 80% przypadkach chorób postępujących, ponieważ nie zna ich etiologii (przyczyn)?

Aby to udowodnić zarejestrowałem działalność z zakresu medycyny holistycznej, zatrudniłem lekarzy i w gliwickim Instytucie (106 komfortowych pokoi dla 196 pacjentów,) przez osiem lat wspólnie z nimi udowadnialiśmy że serce może się samo zregenerować, a guzy nowotworowe samoistnie zmniejszają się lub nawet znikają i uzyskane wyniki potwierdzaliśmy niezależnymi badaniami medycznymi w znanych klinikach, m.inn. w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Jednak zamiast podjęcia z nami współpracy dla ochrony dobra zdrowia całego społeczeństwa, dyktatorska Izba Lekarska karała pracujących u mnie lekarzy i straszyła ich, że zawiesi im prawo wykonywania zawodu lekarza jeśli nie zwolnią się z pracy w gliwickim Instytucie. Ponieważ Prokuratura w Gliwicach trzykrotnie oddalała doniesienia Izby Lekarskiej wobec mnie o to, że leczę chorych nie będąc lekarzem, wobec tego Izba ta wytoczyła mi proces z powództwa prywatnego. Izba Lekarska jak sama nazwa mówi jest prywatną organizacją lekarzy, a nie pacjentów i o tym każdy powinien pamiętać wnosząc skargę do tej Izby.

 

Poniższe zdjęcia TK dowodzą, że działając bezinwazyjnie, pozbyłem się rozległego guza nowotworowego płuca. Nie ma tu pierwszego zdjęcia RTG wykonanego w październiku 1994r.

Badania tomograficzne.

1

Guz nowotworowy obejmujący całą szerokość płuca, pokazany na TK powodował, że oddychałem bardzo krótkimi i szybkimi oddechami. Zdjęcia TK, moje objawy oraz wyniki bronchoskopii, siedmiu lekarzy, w tym trzech profesorów specjalistów od chorób płuc, zaklasyfikowali do amputacji tego płuca. Każdy z nich konsultował mnie w innym mieście.

2
Zdjęcie TK wykonane po miesiącu. W jednym miejscu guz zaczął się rozchodzić, a w drugim miejscu trochę się powiększył.

3
Zdjęcie TK po kolejnym miesiącu, wykazuje zniknięcie guza. Żaden z lekarzy, którym pokazywałem te zdjęcia proponując, że przekażę im metodę w jaki sposób uzyskałem takie wyniki, nie był tym zainteresowany. Od tego czasu zaczął narastać na mnie zmasowany atak medyczno medialny.

4
Zdjęcie TK kontrolne wykonane po roku, nadal nie wykazuje guza. Podkreślę, że nie leczyłem się wiarą, lecz wiedzą zaczerpniętą z nauk medycznych, którą uzupełniłem o działania holistyczne. Gdybym uznał opinie tych autorytetów i poddał się amputacji, został bym bez płuca, a zapewne do tego czasu już bym nie żył.

 

O problemach zdrowotnych i śmierci profesora Zbigniewa Religi piszę w dalszej części .

 

W jaki sposób można szybko zregenerować serce, to fakt, który w każdej chwili mogę powtórzyć.

 

Zastanówcie się, jeśli puls serca np. z około 18 skurczów, po godzinie leżenia na materacu (leżenia, a nie wysiłku) zmienia się na około 25 skurczów, i z każdym dniem wzrasta, to czy potrzebny jest do tego specjalistyczny sprzęt medyczny? Wystarczy, że pacjent chwyci palcami za nadgarstek i sam policzy ilość uderzeń swego serca. Psychika ludzi jest jednak tak bardzo zdołowana, że dopiero gdy fakt ten potwierdzi lekarz, to dopiero wtedy pacjent w to wierzy. Między innymi, to dlatego w gliwickim Instytucie zatrudniałem lekarzy. Czytaj rozdział „Kiedy wiara czyni cuda i dlaczego”. Tak samo było z odczuciami pacjentów, którzy mieli guzy nowotworowe, po prostu odczuwali mniejsze dolegliwości.

 

Czytając ten rozdział, pamiętaj, że niemal co drugi zgon spowodowany jest niewydolnością krążenia, a wraz z chorobami nowotworowymi ilość zgonów przekracza 70%.

Z poniższego opisu dowiesz się, w jakim czasie i dlaczego następuje tak szybka poprawa oraz dlaczego serce samoistnie się regeneruje, także w przypadkach gdy pacjent oczekuje na jego transplantację.

 

W 2004 roku Izba Lekarska wraz z decyzyjnymi lekarzami dostawali „medialnej wścieklizny”, że nie mogą spowodować zamknięcia mojego Instytutu, a mnie wsadzić do wiezienia, pomimo trzech zgłoszeń na mnie do gliwickiej Prokuratury. Prokuratura po przeprowadzeniu czynności sprawdzających odmawiała wszczęcia dochodzenia wobec mnie stwierdzając, że nie popełniam przestępstwa.

W pewnym momencie miałem dość tych „goebbelsowskich” manipulacji medialnych i kłamstw lekarzy. Zadzwoniłem zatem do Sekretariatu Kliniki profesora Zbigniewa Religi w Warszawie. Telefon odebrała sekretarka której opowiedziałem o sukcesach jakie wraz z zatrudnianymi lekarzami uzyskujemy w ciągu dwunastu dni leczenia pacjentów, w niemal wszystkich chorobach serca. Poprosiłem sekretarkę aby powiedziała profesorowi, że chciałbym mu przekazać ten Instytut wraz z opracowaną przeze mnie metodą oraz lekarzami którzy u mnie pracują i mają w tym zakresie doświadczenie, na rzecz Fundacji Kardiochirurgii w Zabrzu. Natomiast za budynek, który wyceniony był na osiem milionów złotych, Fundacja zapłaciła by mi z zarobionych pieniędzy stosujac tą metodę. Natomiast nie chcę pieniędzy za metodę, pomimo, że chronię ją prawem patentowym.

Sekretarka zadzwoniła do mnie już po godzinie mówiąc, iż profesor Religa powiedział abym zadzwonił do dyrektora Fundacji dr Jana Sarny, który został już poinformowany, że do niego zadzwonię.

Dr Sarna przyjechał do mnie już po czterech godzinach. Oprowadziłem go po Instytucie, a następnie usiedliśmy w moim gabinecie i opowiedziałem mu o sukcesach jakie uzyskujemy w leczeniu wszystkich chorób równocześnie, a zwłaszcza w chorobach serca. Podczas naszej rozmowy wszedł do gabinetu dr Marek Saferna. Spojrzeli na siebie i widziałem, że byli zaskoczeni tym spotkaniem. Dr Saferna zapytał; co tu robisz? Jestem tu w interesach. A co ty tu robisz? Ja tu pracuję. Słuchaj, czy to prawda co mówi pan Piotrowicz o uzyskiwanych sukcesach w leczeniu? Tak! Słuchaj stary, ja tu pracuję już dwa i pół roku i wciąż jestem zaskoczony tym co tu widzę. Przez dłuższy czas dr Saferna opowiadał o uzyskiwanych sukcesach, zwłaszcza w chorobach serca, a następnie wyszedł do pacjentów. Dr Sarna zwracając się do mnie powiedział, że skontaktuje się z profesorem Religą i po rozmowie z nim zadzwoni do mnie. Jeszcze w tym samym dniu dr Sarna zadzwonił i powiedział, że w ciągu najbliższych dni zorganizuje notariusza i spiszemy umowę. Ponieważ przez kilka dni dr Sarna nie

dzwonił, zatem ja do niego zadzwoniłem. Zapytałem co słychać w te sprawie? Dr Sarna „ogródkowo” odpowiedział, że prof Religa zrezygnował z przejęcia tego budynku. Zapytałem więc czy mogę do niego teraz przyjechać aby porozmawiać, na co dr Sarna się zgodził. Gdy wszedłem do jego gabinetu zapytałem; co się stało? Wówczas dr Sarna odpowiedział, że prof Religa uznał, że gdyby przejął tą metodę, wówczas podejmie z nim walkę całe środowisko kardiologów i kardiochirurgów, zwłaszcza zabrzańskie. Zapytałem więc ze zdumieniem; jak to tak wielki człowiek jakim niewątpliwie jest profesor Religa boi się innych lekarzy. Wówczas dr Sarna powiedział; no niestety tak jest. Gdy wróciłem do Instytutu i powiedziałem o tym doktorowi Safernie wówczas ten powiedział po łacinie, a potem po polsku; „I Herkules dupa gdy narodu kupa”.

W ten sposób skończyła się, zanim jeszcze się zaczęła, moja przygoda legalnego rozpowszechnienia poprzez lekarzy mojej metody bezinwazyjnego leczenia i zapobiegania chorobom.

Każdy rozsądny człowiek zapewne zapyta; DLACZEGO! Odpowiedział mi na to dr Mark Pasula, który ze mną współpracował, a który w USA był profesorem i promował doktorantów, o czym piszę w rozdziale „Sukcesy zawodników Klubu Delfini na Florydzie„. Dr Mark Pasula powiedział mi wówczas, że w USA wszczepienie bajpasów kosztuje od 120 do 140 tysięcy dolarów, a w USA każdego roku takich przeszczepów wykonuje się podobno około trzy miliony. Osoby zainteresowane mogą wejść na internetowe strony USA i policzyć jak ogromne są to sumy.

 

W 1996 roku napisałem do profesora Religi list opisując sukcesy, zwłaszcza w zakresie chorób serca, jakie uzyskuję poprzez zastosowanie opracowanej przeze mnie metody. Już po dwóch tygodniach profesor Religa odpisał mi na list. Napisał abym zgłosił się do Prorektora do Spraw Nauki z którym już rozmawiał na ten temat.

Na spotkanie z Prorektorem pojechałem z żoną. Podczas rozmowy Prorektor mówił o kosztach badań które trzeba pokryć. Odpowiedziałem, iż jest to zrozumiałe i że pokryję te koszty. Wówczas Prorektor zaczął mówić, że w trakcie badań on również musi zaangażować swój prywatny czas. Odpowiedziałem, że również pokryję te koszty, pytając jaka to ma być kwota. Wówczas Prorektor odpowiedział, że duża, składająca się z wielu zer. Gdy zapytałem z ilu zer i jaka cyfra ma poprzedzać te zera, to jednak Prorektor nie odpowiedział na to pytanie, zapewne dlatego, że była obecna moja żona.

Ponownie napisałem więc do profesora Religi opisując to spotkanie, jednak profesor nie odpisał na mój list.

 

Najszybciej, bo już w ciągu kilku godzin zastosowania metody BEFTT serce znacząco wzmacnia swą pracę w przypadku niewydolności spowodowanej rozwiotczeniem mięśnia sercowego.

 

Rozwiotczenie mięśnia sercowego spowodowane jest zbyt małym skurczem serca. Zatem pompa ta, jaką niewątpliwie jest serce, przepompowuje zbyt małą ilość krwi. Występuje zatem efekt błędnego koła; gdy serce przepompowuje mniejszą ilość krwi, jest to równoznaczne z niedotleniem jak i niedożywieniem całego organizmu, w tym także serca, co równoznaczne osłabia jego pracę, dalsze osłabienie pracy serca powoduje jeszcze większe niedożywienie i niedotlenienie całego organizmu, także serca, co jeszcze bardziej osłabia jego pracę. Efekt końcowy to zatrzymanie krążenia i śmierć.

 

Zasadnicza tego przyczyna tkwi w zakłóceniach w wymianie komunikacji komórkowych oraz zakłóceniach w wymianie informacji z centralnym i obwodowym układem nerwwym. Aby dogłębnie to zrozumieć, posłużę się przykurczami mięśni rąk, jakie zapewne miewał każdy dorosły człowiek.

Skurczem i rozkurczem mięśni sterują sygnały nerwowe. Jeśli do mięśnia np. bicepsowego dotrze sygnał skurczu, lecz nie dotrze sygnał rozkurczu, i na ten sygnał ponownie nałożą się kolejne sygnały skurczu, wówczas w mięśniu tym odczuwamy ostry ból. Zazwyczaj odruchowo poruszamy wtedy intensywniej ręką i ból ten znika. Ból taki powstaje przeważnie z powodu jakiegoś niefortunnego przeciążenia ręki, w wyniku którego został uciśnięty nerw, który łączy te mięśnie z centralnym układem nerwowym. Kilkakrotne poruszenie ręką uwalnia ucisk nerwu, dzięki temu mięsień odzyskuje łączność z mózgiem. Przesył sygnałów skurczowych i rozkurczowych wraca do normy, ból znika i za chwilę zapominamy o incydencie.

 

W podobny sposób dzieje się w przypadku rozwiotczenia mięśnia sercowego, dlatego nawet już w ciągu pierwszej godziny leżenia na materacu BEFTT pacjent odczuwa zdecydowane wzmocnienie całego organizmu. Jest to zrozumiałe nawet dla laika; jeśli serce przepompowuje większą ilość krwi i składników odżywczych jakie dostarcza krew, to wzmacnia się każdy narząd. Takie szybkie wzmocnienie, nie oznacza jednak, że mięsień sercowy trwale się wzmocnił. Na to wzmocnienie należy poczekać co najmniej kilka dni. Jeśli bowiem osłabione serce przez dłuższy czas pracowało na przysłowiowe „pół gwizdka”, to zaadaptowało się do takiej pracy. Zatem z metody BEFTT należy korzystać rozsądnie, i ponownie uczyć serce zapomnianych funkcji, co trwa od kilku do kilkunastu dni, a na trwałą poprawę trzeba czekać znacznie dłużej, stosując dodatkowo  terapię zachowawczą.

W przypadku zakłóceń skurczu pracy serca odbywa się to w trochę inny sposób niż przykład jakiego użyłem powyżej w przykurczu bicepsów.

Jeden z kardiologów, który u mnie pracował (zwolniłem go dyscyplinarnie z powodu nadużywania alkoholu), powiedział mi, że serce ma podwójne zabezpieczenie. Jeden nerw wychodzi z wiązki nerwowej, a drugi ma luźne połączenie. Nie wiem na ile to jest prawdą, ponieważ nigdzie nie znalazłem takiego potwierdzenia. Natomiast o samopobudzaniu się komórek serca do rytmicznej pracy jest wiele informacji.

Największa ilość chorych jacy zgłaszali się do gliwickiego Instytutu to właśnie pacjenci z zaburzeniami krążenia, w tym wielu z chorobą wieńcową serca, (około 2000 osób).

Z moich obserwacji tych chorych wynika, że wielu z nich nie miało ucisków międzykręgowych na nerw, lecz były to uciski na nerw nadmiernie napiętych mięśni w okolicy kręgów piersiowych, co zazwyczaj widać „gołym okiem” lub poprzez dotyk. Znacznie rzadziej wynikało to z rozwiotczenia mięśni okołokręgosłupowych, które z biegiem czasu także prowadzi do ucisków międzykręgowych. Rozwiotczenia mięśni okołokręgosłupowych mają zazwyczaj osoby w starszym wieku, ale nierzadko z takim samym rozwiotczeniem przyjeżdżali do Instytutu także młodzi ludzie i małe dzieci. Leżenie na materacu BEFTT na plecach, już w kilkadziesiąt minut pobudza nerwy całego kręgosłupa, a ponieważ są one połączone z poszczególnymi narządami i tkankami całego organizmu, zatem zrozumiałym jest, że wzmacniają się funkcje wszystkich narządów. Istotne jest też to, że odczuwa to tylko osoba leżąca na materacu, zatem nie ma wątpliwości co działania tej metody. Na materacu nie należy jednak leżeć na plecach przez cały czas, ponieważ nadmiernie pobudzi się cały organizm. W nocy co pewien czas należy obracać się na każdą stronę, co zazwyczaj bezwiednie wykonuje się podczas snu.

Metodę BEFTT opracowywałem w 1996 roku, a w następnych latach uwzględniałem o kolejne parametry. Do produkcji i sprzedaży wdrożyłem ją w 1999 roku w Międzynarodowym Instytucie Zdrowia w Gliwicach i od tego czasu z metody tej korzystam ja jak i moja rodzina. Jeśli jednak przez trzy noce ustawię materac na intensywniejsze działanie, to czwartą noc mam bezsenną i wówczas aby móc spać, przez kilka nocy muszę ponownie wyciszać organizm niskimi nastawami.

 

Gliwicki Instytut nie działał w podziemiu lecz był bardzo głośno reklamowany. Również dziennikarze, którzy przyjeżdżali do Instytutu by zrobić reportaż o uzyskiwanych przez pacjentów rezultatach, wykonywali próby testowe materaca oraz zapoznawali się z zasadą działania terapii BEFTT. Wszyscy wykonujący te testy, potwierdzali swoje autodiagnostyczne odczucia. Także każdy człowiek z ulicy mógł po prostu wejść do Instytutu i bezpłatnie sprawdzić efekty reakcji organizmu na sobie, a także uzyskać bezpłatną konsultację lekarza pracującego w gliwickim Instytucie. Dlaczego zatem ludzie wierzyli i nadal wierzą masowym anonimowym kłamstwom publikowanym w internecie i w wielu mediach o mnie, o lekarzach którzy pracowali w  Instytucie oraz o uzyskiwanych w Instytucie wynikach? Dlaczego decydenci medycyny, zamiast pozwolić lekarzom na współpracę ze mną, użyli wszystkich podstępnych metod aby zniszczyć działalność Instytutu oraz „wykurzyć” pracujących u mnie lekarzy, bez których nie mógł bym pomagać ludziom ciężko chorym? Czy aby nie dlatego, że ogarnął ich strach przed utratą autorytetów? Wyniki jakie uzyskiwaliśmy w gliwickim Instytucie mogę w każdej chwili powtórzyć, ponieważ nie mają one nic wspólnego z wiarą w wyleczenie, gdyż bazują na siedmiu zjawiskach fizycznych zachodzących w otoczeniu.

Zwróćcie uwagę, że pacjenci, którzy zamieścili w internecie rewelacyjne opisy jakie uzyskali w Instytucie, są spychane na dalekie pozycje lub usuwane ze stron internetowych. Tą psychologię anonimowych kłamstw zawsze stosuje się w internecie jak i w nieuczciwych mediach. Jeśli bowiem ktoś przeczyta wypozycjonowane pierwsze negatywne relacje, nie będzie szukał dalej! Media jak i niektórzy decydenci medycyny, działają w myśl znanej zasady; „kłamstwo masowo publikowane, zwłaszcza w TV, jest w stanie zniweczyć sto prawd”. Czy nie jest to strach przed odpowiedzialnością społeczną także tych dziennikarzy, decydentów medycyny, a może i polityków, którzy siłą prawa promują medycynę prawa do medyczno medialnego terroru? To nie jest moje stwierdzenie, lecz ewidentna sugestia profesora Zbigniewa Religi, który gdy był Ministrem Zdrowia ogłosił w TV, że gdy lekarze strajkowali, żądając podwyżek, to w tym czasie śmiertelność pacjentów zmniejszyła się o 30%! (Statystyka śmiertelności za 2011 rok ogłoszona w intrenecie wykazuje śmiertelność 375501, a średni wiek ludzi 75,8 lat! Zatem 30% zgonów spowodowanych leczeniem wynosi 375501 osób. Czy te statystyki są prawdziwe? Otóż podzielcie 38 000 000 ludzi mieszkających w Polsce przez średnią 75,8 lat, lub 375501 zgonów pomnóżcie przez 75,8 lat, a przekonacie się, ze te statystyki te są mocno zaniżone. Faktycznie przekraczają one 500 000 zgonów rocznie, a 30% stanowi 150 000 zgonów.) Tak samo śmiertelność pacjentów o 30% zmniejszała i w innych krajach gdzie lekarze strajkowali, np. na Malcie i w Izraelu!!!

Jak zatem mają się te masowe zgony, wobec pojedynczych przypadków niedopatrzenia w jakimś szpitalu, w wyniku czego umiera pojedynczy człowiek, a co natychmiast publikują media? Przecież to zaledwie mikronowa część ofiar jakie co roku pochłania medycyna konwencjonalna lecząc pacjentów zgodnie z narzuconymi lekarzom procedurami. Pamiętajmy, ze lekarzom płaci się wynagrodzenie za punkty, jakie przyznawane są za wykonanie poszczególnych procedur medycznych, a nie za uzyskiwane efekty w leczeniu. Czy aby nie wynika to ze świadomie błędnych założeń? Czy media podnoszą ogromny rwetes by zatuszować te 30% zgonów, czy też po to aby podnieść sobie oglądalność i nakłady? Dlaczego tak sądzę? Ponieważ te 30% zgonów, o których powiedział prof. Religa, w TV przeszło bez echa. Nie ma żadnej wątpliwości, że do tej 30% śmiertelności dołączył także prof. Zbigniew Religa. Na podstawie ówczesnych publikacji medialnych, postaram się opisać ten zgon i czy na pewno musiało do niego dojść.

Do świadomości niewielu osób dotarło, że lekarze lecząc prof. Religę, na oczach całego świata kompromitowali medycynę! Zresztą na co dzień nieświadomie kompromitują ją codziennymi przedwczesnymi zgonami. Nikogo jednak to nie obchodzi i nie przeraża! Gdy prof. Religa dowiedział się o guzie płuca, „dostał pietra” i natychmiast poszedł pod nóż. W tym opisie nie jest istotne to, czy guz ten był wynikiem przerzutu z pęcherza, czy też z innego narządu. Każdy guz i każdy nowotwór drobno tkankowy jest wynikiem zakłóceń komunikacji komórkowych, oraz wymiany tych informacji z centralnym i obwodowym układem nerwowym. Wielokrotnie pisałem, że komórka nowotworowa, to taka komórka która utraciła więź informacyjną z otaczającymi je komórkami oraz z centralnym i obwodowym układem nerwowym. Jeśli ktoś powie, że tak nie jest, to można go śmiało nazwać manipulatorem i kłamcą. Taką nagłą reakcję prof. Religi nazywa się psychologiczną destrukcyjną adaptacją strachu.

Gdy media opublikowały, że prof. Religa ma guza nowotworowego na płucu i zdecydował się na jego operacyjne usunięcie, zaraz na drugi dzień zadzwoniłem do Sekretariatu Ministerstwa i poprosiłem Sekretarkę Ministra o połączenie mnie z nim. Niestety, profesora Religi już nie było w Ministerstwie. Wytłumaczyłem zatem Sekretarce w jaki sposób organizm sam może pozbyć się guza nowotworowego. Powiedziałem, że profesor Kazimierz R. dyrektor Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc w Warszawie, który był jednym z konsultantów profesora Religi, oraz dwóch innych profesorów z innej Kliniki Gruźlicy i Chorób Płuc oraz czterech lekarzy, w 1994 roku, także mnie zalecili usunięcie lewego płuca z powodu rozległego nowotworu. Operacji tej się nie poddałem i sam bez żadnych leków czy zabiegów spowodowałem, że używając opracowanych przeze mnie biostymulatorów i metod zachowawczych, organizm samoistnie usunął tego guza. (Guz wprawdzie ustąpił w ciągu trzech miesięcy, ale na płucu pozostały zrosty, które organizm udrożnił dopiero w 2012 roku, gdy wprowadziłem najnowsze innowacje w materacu jak i zmiany w systemie samozachowawczym. W gliwickim Instytucie guzy nowotworowe tylko zmniejszały się.)  Następnie mailem wysłałem Sekretarce zdjęcia TK moich płuc obrazujące  guz nowotworowy oraz kolejne trzy zdjęcia wykonane na przestrzeni trzech miesięcy oraz po roku, które wykazywały w jaki sposób guz ten znikał. (Zdjęcia załączam powyżej.) Napisałem w tym opisie, że komórka nowotworowa, to komórka która utraciła więź informacyjną z otaczającymi ją komórkami, z narządowym systemem informacyjnym, oraz z centralnym układem nerwowym, a także z obwodowym układem nerwowym. Z tego powodu w komórce tej nie dokonuje się samonaprawa, ani też nie ulega ona autoagresji. Powoduje to, że komórka ta wciąga w proces chorobowy coraz większą ilość otaczających ją komórek i coraz bardziej zakłóca ich komunikację, co w konsekwencji może spowodować przerzut do innego narządu. Komórki te, gdy nie są rozpoznawalne przez system informacyjny organizmu, nie są zatem efektywnie dokrwione, konsekwencją tego ulegają twardnieniu. Wykonywane zdjęcia TK lub RM, owszem, bezsprzecznie wykazują guza, lub nowotworowe zmiany tkankowe, lecz nie jego przyczynę. Sekretarka gdy otrzymała maila, natychmiast chciała te informacje przekazać prof. Relidze. Pech chciał, że podobnie jak w przypadku Papieża, do którego nie zdążyłem z informacją by przekazać Mu przyczynę Jego problemów i sposób jej usunięcia, tak też nie zdążyłem i do prof. Religi, bo jak mnie poinformowała Sekretarka Profesor nie przyjmował już żadnych telefonów. Przeczytaj cały rozdział pt. „Co to jest i jak działa metoda BEFTT”.

Metoda BEFTT zwiększa nasycenie erytrocytów tlenem, ponieważ leżąc na materacu BEFTT płuca pracują efektywniej i organizm pozyskuje więcej tlenu, a w pozycji leżącej organizm na swe potrzeby zużywa niewielkie ilości energii. Zatem te nadwyżkowe ilości tlenu jak i pozostałych składników odżywczych jakie niesie krew, system rozpoznawczo informacyjny kieruje do samonapraw tych narządów czy tkanek, i w takiej kolejności, jaką wzmocniony system informacyjny uznał za priorytetowe. Dzięki temu krwinki lepiej nasycone tlenem przenoszą go znacznie dalej. Wielokrotny obieg krwi z większą ilością tlenu, powoduje, że krew zmniejsza swą lepkość, dzięki temu krwinki stają się bardziej sprężyste, a odzyskując względem siebie optymalne kąty magnetyczne, odpychają się od siebie, dzięki czemu nie sklejają się w konglomeraty. Ponadto system wzmacniania komunikacji komórkowych powoduje, że krwinki te lepiej rozpoznają kiedy muszą ponownie wrócić do płuc aby ponownie nasycić się tlenem. Pozyskując więcej tlenu, za każdym razem przebywają dłuższą drogę i dostarczają go do kolejnych tkanek i narządów. Równocześnie krwinki lepiej nasycone tlenem przekazują jego część tym krwinkom, które posklejały się w konglomeraty i skrzepy, które się rozklejają. Gdy i one wejdą do obiegu krążenia, lub ulegną autoagresji, a ich miejsce zajmą nowe krwinki i zaczną w płucach pozyskiwać więcej tlenu, wówczas nadmiar tlenu oddają krwinkom, które przykleiły się do naczyń żylnych jak i tętniczych. Dzięki wszystkim powyżej opisanym funkcjom, krwinki przestają sklejać się w konglomeraty oraz nie przyklejają się do naczyń. Zrozumiałym staje się, że znikają bóle wieńcowe, zmniejszają się, a nawet znikają blizny pozawałowe serca jak i żylaki oraz wybroczyny krwi na nogach. Zapamiętajcie, że blizny pozawałowe na sercu, a także guzy nowotworowe, nie są martwymi tkankami, lecz komórkami, które zawiesiły swe czynności ponieważ utraciły więź informacyjną z otaczającymi je zdrowymi komórkami, oraz z centralnym i obwodowym układem nerwowym, co spowodowało, że nie dokonała się w nich samonaprawa, ani nie uległy autoagresji i odbudowie. Gdyby bowiem komórki te były martwe, to ulegały by procesom gnilnym i pacjent szybko by umierał z powodu wewnętrznego zakażenia. (Niestety, Papieżowi z powodu niestosowania się do moich zaleceń, tak żylaki jak i wybroczyny powiększyły się.) Gdy do terapii BEFTT włączy się odpowiednie nowoczesne leki, to efekty leczenia graniczą z cudem, choć wcale cudem nie są, o czym zapewne przekonaliście się już czytając opis na czym oparłem tą metodę.

Oto cała tajemnica samoistnego cofania się miażdżycy, guzów i wielu innych chorób, w tym wielu uznawanych za nieuleczalne i genetyczne.

Chorzy, nie tylko po zwałach serca zgłaszali się do gliwickiego Instytutu. Chorzy, oczekujący na transplantację serca także zgłaszali się do Instytutu, ponieważ dowiadywali się o uzyskiwanych u nas efektach. Gdy przyjeżdżali, ich puls wynosił od 16 do 20 uderzeń serca na minutę. Podchodząc do recepcji musieli pokonać siedem stopni. Po pokonaniu każdego stopnia musieli odpocząć. Już po trzech godzinach leżenia na materacu BEFTT, pokonując te same stopnie nie musieli w ogóle odpoczywać. Tych chorych, w szczególny sposób trzeba było przekonywać aby przez pierwsze dni kuracji w Instytucie, nagle nie obciążali organizmu, ponieważ ich mięsień sercowy musi się wpierw umocnić. Nagłe obciążenie organizmu, może spowodować, że serce musi zwiększyć puls jak i rozkurcz, może wtedy nie wytrzymać przeciążenia i może dojść do zawału. Pomimo to, czterech pacjentów nie można było ustrzec przed nagłymi wysiłkami i konsekwencjami z tego wynikłymi. Z tego powodu, na przestrzeni ośmiu lat, do trzech pacjentów trzeba było wzywać Pogotowie Ratunkowe i odesłać ich do szpitala na oddział intensywnej terapii. Natomiast jeden pacjent czując silne wzmocnienie, zaczął na sali gimnastycznej na atlasie podnosić ciężary, w dodatku gdy nikogo tam nie było. Przeciążył serce i doszło do zawału. Gdy go znaleziono już nie żył. Był to jedyny przypadek zgonu w Instytucie, a znacząca część pacjentów były to stany ciężkie i bardzo ciężkie. Niektórzy przyjeżdżali w takim stanie, że jedyne co lekarze Instytutu mogli zrobić, to wezwać pogotowie i odesłać ich do szpitala. Przypadki te wskazują w jakim stanie zdrowia byli pacjenci, którzy do nas przyjeżdżali. Byli też tacy, którym bezpośrednio zagrażała amputacja nogi i powinni natychmiast pozostać w Instytucie. Żadne tłumaczenie do nich nie docierało, że powinni natychmiast zostać by cofnąć to zagrożenie. Przyjeżdżali dopiero wtedy gdy znaleźli się już w szpitalu i chirurg zaznaczył im długopisem miejsca cięcia na nodze, w których w dniu następnym będzie dokonana amputacja. Niektórzy z tych pacjentów po pobycie w Instytucie uniknęli amputacji, ponieważ leżąc na materacu BEFTT krążenie zaczyna się usprawniać już po kilku godzinach, co można było stwierdzić po tym, że zimne stopy stawały się ciepłe. U niektórych z tych pacjentów po kuracji w Instytucie, zamiast amputacji powyżej kolana, chirurg w szpitalu, z którego do nas przyjechał pacjent, mógł ją wykonać tylko powyżej kostki lub amputować tylko palce…

Lekarze w każdym szpitalu jak i w przychodniach zawsze informują pacjentów o zagrożeniu amputacji nogi i mówią im aby zaprzestali palenia papierosów i zmienili sposób odżywiania, ale gdzie tam, do adaptacyjnie wypaczonej psychiki ludzi to nie dociera. Nie można się też temu dziwić, ponieważ przez lata prawo i media kształtowało społeczeństwa na posłuszne „człekokształtne małpoludy” medyczne, ponieważ tylko z ludzi nieświadomych i wystraszonych o swoje życie można czerpać zyski. Zatem ludzie nadal palą i niewłaściwie się odżywiają, a potem obarczają lekarzy, że nie dokonali cudu i nie przywrócili im tabletkami zdrowia. Wielu pacjentów nadal pali, choć wiedzą, że za kilka dni będzie im amputowana noga. Czy w związku z tym swego rodzaju samookaleczaniem, społeczeństwo powinno wypłacać rentę chorobową tym osobom? Pozostawiam to do dyskusji społecznej.

Wszystkie relacje opisuję w ten dobitny sposób po to, aby uzmysłowić osobom czytającym je, jak mocno zdominowana jest u ludzi autoagresja psychologiczna. W jaki sposób tworzy się autoagresja psychologiczna, przeczytaj w rozdziale „Podstępna adaptacja”. Każdy człowiek uzależniony jest od swej psychiki, i każdy podlega jej destrukcyjnym konsekwencjom. Ja również czasem łapię się na tym, że zaczynam postępować w sposób, w jaki nie powinienem. Muszę wtedy przez kilka kolejnych dni zwalczać skutki swych psychologicznych „ciągotek”.

Każdy z pacjentów, zanim zapłacił za kurację w gliwickim Instytucie, mógł w każdej chwili samodzielnie sprawdzić efekty poprawy, także pracy swego serca, aparatem, który całą dobę leżał na stoliku w korytarzu. Ponadto chory mógł po prostu chwycić palcami za nadgarstek i samemu przeliczyć ilość uderzeń serca by móc obserwować poprawę i porównywać ją każdego dnia. Gdy pacjenci ci przyjeżdżali do Instytutu, to każdy z nich miał wyniki badań serca oraz opinię leczącego go kardiologa ze swojego miejsca zamieszkania. W trakcie pobytu w Instytucie lekarze każdego dnia wykonywali pacjentom pomiary aparatem cyfrowym, które to wyniki wyświetlały się na ekranie tego aparatu i pacjent sam mógł je obserwować. Po dwunastu dniach kuracji, pacjentów tych zawoziliśmy na anonimowe badania serca, zazwyczaj do Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Pacjenci ci mogli porównać je z przywiezionymi wynikami, wówczas uzyskane wyniki badań nie podlegały żadnej wątpliwości. Jednak dziennikarze, którzy przyjeżdżali do Instytutu by zrobić reportaż, w mediach mówili i pokazywali zupełnie co innego. Dowodziło to, że dziennikarze ci we współpracy z kilkoma lekarzami, a zwłaszcza z Prezesem Śląskiej Izby Lekarskiej, manipulowali informacjami i po prostu kłamali, po to, aby zniechęcić potencjalne osoby chore do skorzystania z terapii w Instytucie, bo tylko taką metodą mogli osłabić dochody Instytutu i doprowadzić go do bankructwa. Niestety, to im się udało.

Dwunastodniowa kuracja nie jest jednak w stanie adaptacyjnie utrwalić tych wyników, co zawsze wraz z leczącymi lekarzami powtarzaliśmy pacjentom. Zawsze podkreślałem i nadal to mówię, że na utrwalenie uzyskanych efektów potrzebny jest odpowiedni czas przystosowywania organizmu do nowych warunków, co jest zależna od zaawansowania choroby. Organizmu musi się bowiem ponownie nauczyć zapomnianych funkcji i odzyskać optymalny poziom adaptacyjny.

Prof. dr MAIT Kazimierz Piotrowicz