1. 1. W jaki sposób ksiądz Jerzy Garda leczył w RPA moimi materacami chorych na HIFa.
  2. 2. Sukcesy pensjonariuszy Monaru w leczeniu HIFa, oraz ich sukcesy w samoleczeniu innych chorób, a także uzależnień które im znikały już po kilku dniach po zastosowaniu mojej metody.
  3. 3. Moje spotkania i sukcesy oraz porażki w 1993 roku po spotkaniach w Krakowie z prof. Antonim Doleżalem i docentem Cabanem w Klinice Chorób zakaźnych, oraz kardiochirurgiem prof. Antonim Dziatkowiakiem.
  4. 4. Próby wdrożenia mojej metody leczenia w 1994 roku przez Wice Dyrektora do Spraw Lecznictwa Ministerstwa Zdrowia dr Henryka Willę i innych lekarzy których on do tego namówił.
  5. 5. Dlaczego Elżbieta Jaworowicz nie odważyła się puścić w TVP „Sprawa dla Reportera” czterogodzinnego programu jaki nagrała w dniu 04.11.1994r, ze mną oraz z około siedemdziesięcioma osobami, którzy leczyli się moją metodą? Pośród nich było czterech lekarzy, dr farmacji oraz mgr biologii.
  6. 6. Opisuję też bezwzględne torpedowanie bezinwazyjnej skutecznej pomocy jakiej w 1994 roku udzieliłem chorym na Alzheimera, przez dr neurologii Prezesa Stowarzyszenia Chorych na Alzheimera w Warszawie.

Ponieważ wszystkie te wydarzenia są ze sobą powiązane zatem opisuję je w jednym rozdziale. Od 1992 roku miałem kontakty z ponad tysiącem lekarzy. Z pośród nich tylko kilku wykazało zainteresowanie wdrożeniem do lecznictwa mojej metody lecz potem w wyniku presji decydenckiego środowiska medycznego wycofali się. Na tym portalu opisuję tylko śladową ich ilość.

Ponownie podkreślam, że opisywane tu sukcesy mogę w każdej chwili powtórzyć na innych osobach chorych którzy przez lata są bezskutecznie leczeni.

 

1 RPA i ksiądz Jerzy Garda.

Najwięcej wykładów na temat mojej metody poza Polską organizowano dla mnie w Niemczech, Wielkiej Brytanii, USA oraz Kanadzie. Na kolejnym moim wykładzie, który tym razem odbył się w sali przykościelnej w Birmingham w Wielkiej Brytanii, był obecny ksiądz Jerzy Garda, który od wielu lat jako ksiądz służył na Polskiej Misji Katolickiej w Republice Południowej Afryki.

Przypomnę, że na każdy z wykładów zawsze przywoziłem moje materace, aby położyć na nie, zwłaszcza niedowiarków, gdyż tacy są najlepsi, bo nie mówią potem „uwierzyłem i mi pomogło”.

 

Na materacu na jedną godzinę położył się ksiądz Jerzy Garda, który wówczas był w Birmingham. Gdy po godzinie wstał z materaca powiedział wobec wszystkich osób, że ustąpiły mu bóle kręgosłupa, które dokuczały mu od wielu lat.

 

Już po miesiącu ksiądz Jerzy przyjechał do mojego Instytutu w Gliwicach na dwunasto dobowy pobyt leczniczy. Powiedział mi, że bóle kręgosłupa dotychczas mu nie wróciły i był z tego bardzo zadowolony, jako, że prowadzona przez niego Misja Katolicka w RPA miała rocznicę, w związku z tym miał bardzo dużo pracy i bał się, że z powodu bóli nie podoła przygotowaniom do tego święta. Tymczasem tylko po godzinie leżenia na materacu w Birmingham, gdy wrócił do RPA mógł bez trudu wykonać wszystkie prace. Gdy odbył kurację w Instytucie, zakupił materac i zabrał go ze sobą do RPA. Po pewnym czasie przekazałem mu drugi materac w prezencie, gdyż dowiedziałem się że zaczął leczyć na nim chorych w RPA.

 

Po ośmiu miesiącach ksiądz Jerzy ponownie przyjechał do gliwickiego Instytutu ponieważ służbowo przebywał w Polsce. Opowiedział mi, że w czasie dnia kładły się na materacu miejscowe murzynki, które miały zaawansowanego HIFa. Powiedział mi, że w RPA z powodu wielożeństwa i dodatkowych stosunków pozamałżeńskich mężczyzn z innymi kobietami bardzo dużo ludzi choruje na HIFa, którzy po przeistoczeniu się choroby w stadium EIS szybko umierają – zwłaszcza mężczyźni, których w RPA jest znacznie mniej niż kobiet. Powiedział, że w RPA tylko niektórzy chorzy otrzymują leki podnoszące odporność immunologiczną, jako że kosztują one 2000 dolarów dla jednej chorej osoby.

 

Opiszę tylko jeden przykład, z pośród wszystkich o których opowiedział mi ksiądz Jerzy, a które postanowił dokumentować wykonując badania w ośrodku medycznym zajmującym się badaniami nad Hifem.

 

Z materaca skorzystała 32 letnia kobieta, której badania wykazały, że miała zaledwie 30 komórek odpornościowych CD4, co wskazywało na jej stan krytyczny. Na materacu leżała podczas dnia codziennie po kilka godzin. Już po trzech tygodniach ilość komórek CD4 wzrosła do około 170. Po następnym miesiącu było ich już ponad 300. Po kolejnym miesiącu około 500, a po kolejnym ponad 700. Jak sądzicie, co się stało gdy wyniki te obejrzeli lekarze, którzy je wykonywali we wspomnianym ośrodku medycznym? Otóż nagle znalazł się dla tych kobiet lek uodporniający… Jak myślicie, dlaczego? Po to aby zafałszować wyniki uzyskane na moim materacu i móc twierdzić, że poprawa ta nastąpiła po podaniu tego leku… Zapewne dlatego tak postąpiono, ponieważ w badania nad Hifem zainwestowano ogromne pieniądze, jak więc można było dopuścić do publikacji informacje, że leżenie na moim materacu wzmacnia odporność organizmu do tego stopnia, iż poprawia się stan zdrowia nawet u osób mających tak zaawansowanego Hi Fa?

 

Ksiądz Jerzy Garda wrócił już na stałe do Polski i jeśli ktoś zechce się z nim spotkać i porozmawiać na ten temat, to po wyrażeniu przez niego zgody, mogę podać nr jego telefonu. Jestem przekonany, że zgodzi się, ponieważ jak widzicie z opisu, ksiądz Jerzy jest nie tylko sumiennym księdzem, ale także bardzo uczciwym człowiekiem.

 

Księdza Jerzego katolicy zapewne znają, ponieważ podczas protestów jakie organizowało Radio Maryja przeciwko utrudnianiu w dostępie do równych praw w emisji programów telewizji TRWAM które transmitowała TVP szedł na samym przodzie. Jest szczupły ubrany w białą sutannę i ma długą siwą brodę. Komentator przedstawiając księdza Jerzego powiedział, że wrócił on z Afryki gdzie leczył chorych na Hifa. Niestety, nie powiedział, że ksiądz Jerzy leczył chorych moimi materacami i metodą samozachowawczą jaką poznał u mnie w gliwickim Instytucie…

 

Ksiądz Jerzy powiedział mi, że dopóki leczył kobiety na materacu wciąż były szczupłe. Gdy natomiast podano im leki wzmacniające układ odpornościowy, szybko przybierały na wadze. Dlaczego kobiety te wzięły leki pomimo że ich nie potrzebowały? Ponieważ ludzie chorzy, którzy zazwyczaj nie mają świadomości i wiedzy o swoim organizmie są przekonani, że więcej znaczy lepiej.

 

Opiszę dlaczego tak się dzieje że osoby takie tyją, szczególnie te którym lekarze podają leki hormonalne.

Kobiety leczone przez lekarzy w ten sposób, co w większości przypadków jest absolutnym nieporozumieniem, również przyjeżdżały do mojego Instytutu. Zjawiska jakie zachodzą w ludzkim organizmie  pod wpływem każdego dłuższego leczenia wzmacniającego odporność immunologiczną zazwyczaj kończą się tyciem i jest je potem bardzo trudno cofnąć.

 

Organizm ludzki w zależności od potrzeb sam uaktywnia odporność immunologiczną lub ją zmniejsza. Organizm uaktywnia lub zmniejsza odporność w porozumieniu z komórkowym system informacyjnym oraz z centralnym i obwodowym układem nerwowym (OUN).

Abyście to zrozumieli, ponownie przypomnę pracę termostatu w bojlerze elektrycznym, który włącza i wyłącza grzanie wody w zależności od tego jaką temperaturę na nim ustawimy. W podobny sposób działa system informacyjny naszego organizmu, różnica jest taka, że to nie my ustawiamy przełącznikiem odporność lecz decyduje o tym organizm we współpracy z centralnym i obwodowym układem nerwowym.

 

Gdy organizm niezbyt efektywnie wzmocni jakiekolwiek swe funkcje i zachodzi niebezpieczeństwo czy ingerencja wirusów lub obcych organizmowi bakterii, wówczas system informacyjny wzmacnia aktywność immunologiczną aby organizm mógł się przed nimi obronić. Wzmocnienie układu odpornościowego wiąże się z koniecznością dostarczenia odpowiedniej ilości składników odżywczych. Gdy natomiast chorym podaje się z zewnątrz leki wzmacniające odporność, wówczas system informacyjny organizmu działając jak swego rodzaju „dozownik” odpornościowy traci orientację co takiego się stało. Widząc rosnący nadmiar substancji odpornościowych, których organizm nie wytworzył wówczas „by nie przedobrzyć” automatycznie spowalnia własne funkcje odpornościowe. Gdy jednak odporność nadal rośnie wówczas uaktywnia się układ trawienny, ponieważ organizm wie, że w takim przypadku potrzebne będą składniki odżywcze by osłabione komórki pozyskały energię do walki z chorobami i do samonapraw komórkowych. Człowiek zatem podświadomie zjada więcej niż potrzebuje. Pokarm ten nie jest jednak zagospodarowywany gdyż nie jest organizmowi potrzebny. Co się więc dzieje? Produkty pokarmowe przeistaczają się w toksyny. Na początku toksyny te są zazwyczaj wypychane do tkanek obwodowych. Potem odkładają się nie tylko w komórkach tłuszczowych, ale tworzy się także nadmiar toksyn w przestrzeniach międzykomórkowych ponieważ międzykomórkowe naczynia chłonne z powodu zgęstnienia toksyn coraz słabiej je odprowadzają. W efekcie sprzężenia błędnego koła, rośnie stężenie toksyn w przestrzeniach międzykomórkowych. Dlaczego? Ponieważ toksyny te blokują chemoreceptory komórkowe. Zadaniem chemoreceptorów komórkowych jest przechwytywanie i wprowadzanie do komórek potrzebnej w danym momencie odpowiedniej ilości składników odżywczych. Gdy w wyniku zagęszczenia toksycznego przestrzeni międzykomórkowych w chemoreceptorach zgromadzi się większa ilość toksyn wówczas tworzą się w nich tzw. związki agonistyczne i antagonistyczne, które nie tylko coraz bardziej zakłócają wchłanianie składników odżywczych lecz również fałszują odpowiedź z centralnego układu nerwowego. Przestrzenie międzykomórkowe są swego rodzaju zbiornikami, mają więc zdolność magazynowania płynów odżywczych jak i toksyn, jednak tylko określoną ich ilość i przez określony czas, a potem muszą je zużyć lub wydalić. Gęstnienie toksyn w przestrzeniach międzykomórkowych powoduje gromadzenie się nieprzyswojonych składników odżywczych. W efekcie coraz bardziej blokują się chemoreceptory co skutkuje zwiększonym łaknieniem. Organizm ludzki jest tak doskonale zorganizowany, iż aby w takich przypadkach nie zakłócać, lub jak najpóźniej zakłócać funkcje ważnych wewnętrznych narządów, wypycha te toksyny zazwyczaj do tkanek obwodowych. Rzadko kiedy wypycha je równomiernie do wszystkich tkanek a częściej miejscowo. W tkankach zdominowanych przez toksyny usytuowane jest unerwienie, które z tego powodu również nieefektywnie przesyła informacje do centralnego układu nerwowego i znowuż powstaje efekt błędnego koła. To właśnie dlatego coraz częściej widujemy osoby, które np. do pasa są szczupłe, a dolna część ciała, zwłaszcza biodra i pośladki są nieproporcjonalnie obrzmiałe, lub też mają duży brzuch usadowiony w górnej lub dolnej części, czy też duże zgrubienia w okolicy nerek lub tylko nogi są grube (tzw. słoniowacizna) itp..

 

W tkankach obwodowych na całym ciele usytuowane są zakończenia nerwów czuciowych tzw. receptory. Zadaniem tych receptorów jest ciągły odbiór informacji z otoczenia o wciąż zachodzących zmianach i przekazywania tych informacji do centralnego układu nerwowego. Centralny układ nerwowy po analizie tych sygnałów obkurcza naczynia obwodowe (stres naczyń obwodowych) i wydaje polecenie do poszczególnych narządów by te spowolniły lub uaktywniły swą pracę, a serce zwiększyło lub spowolniło puls oraz skurcz i rozkurcz i przepompowało odpowiednią ilość krwi zaoszczędzonej na krążeniu obwodowym do narządów w celu ich samonaprawy. Bardzo dużo osób nie wie, iż nieświadomym postępowaniem trwale obkurczyło krążenie obwodowe co skutkuje osłabionym przekazem sygnałów z receptorów obwodowych do centralnego układu nerwowego. Dodatkowo z powodu zgromadzenia się w tkankach obwodowych nadmiernej ilości toksyn i tłuszczu receptory obwodowe jeszcze mniej efektywnie odbierają i przekazują informacje. Trzeba wiedzieć że centralny układ nerwowy analizuje takie informacje jakie od narządów i tkanek otrzymał informacje, zatem taką odpowiedź zwrotną przesyła do poszczególnych narządów. Skutkiem tego narządy jak i ich komórki nie wykorzystują zaprogramowanych w nich zdolności samoregulacyjnych, samoobronnych jak i samonaprawczych. To z kolei powoduje, że dokonują się nieefektywne lub przypadkowe reakcje biochemiczne, które łatwo można rozpoznać pobierając krew chorego do badań. Gdy lekarze obejrzą wyniki zalecają określone leki, które mają na celu uzupełnienie niedoborów. Krótkotrwałe uzupełnienie nie jest szkodliwe, ale długotrwałe powoduje trwałe wyłączenie przez organizm naturalnej zdolności syntezy związków chemicznych co nierzadko jest przyczyną modyfikacji genetycznych czy tworzenia się komórek nowotworowych. (Dziś chyba każdy już wie, że nasz organizm zbudowany jest ze związków chemicznych.) Zalecam przeczytanie rozdziału o chorobie Parkinsona i o cukrzycy, z których dowiecie się jak ogromną podłością kierują się decydenci medycyny zmuszając lekarzy do stosowania określonych zamierzonych szkodliwych procedur leczniczych, skutkiem czego lekarze uzależniają chorych od leków.

 

Chyba nie muszę już nikogo przekonywać, że leczenie chorób wyłącznie objawowe jest nie tylko błędne lecz bardzo naganne. Niektórzy określają takie postępowanie zbrodnią i niesłusznie winią za to lekarzy. Chyba już każdy z was zrozumiał, że przede wszystkim należy usuwać przyczyny chorób, bowiem leczenie wyłącznie objawów chorób zazwyczaj powoduje konieczność leczenia chorych aż do śmierci. W takich przypadkach systematyczne podawanie leków zazwyczaj zwiększa zatoksycznienie organizmu. Chemoreceptory komórkowe są coraz bardziej blokowane co wymusza podawanie coraz większej ilości leków. Znowuż powstaje błędne koło, im więcej podaje się leków tym więcej powstaje szkód, a im więcej powstaje szkód, również w innych narządach, tym więcej leków trzeba podać. System informacyjny organizmu gubi się w tym wszystkim, a ponieważ organizm, a właściwie to bakterie których jesteśmy domem chcą trwać, zatem dokonują korekt, najczęściej w takich przypadkach genetycznych. Każdy wie, że budowany jest coraz doskonalszy sprzęt diagnostyczny który coraz dokładniej wskazuje błędy organizmu w tym i genetyczne. Cóż zatem robią decydenci medyczni? Tworzą nową dziedzinę leczenia chorób genetycznych!!! A co z przyczynami? Cóż ich to obchodzi, „małpoludom” którzy nie mają pojęcia o swoim organizmie i nie chcą go mieć, można przy pomocy mediów i prawa wtłoczyć w psychikę każdy szkodliwy sposób leczenia pod przykrywką ulżenia chorym w cierpieniach…

Aby ludzkość nie zorientowała się w tym postępowaniu utworzono, a równocześnie utajniono dziedzinę nauk która nazywa się JATROLOGIĄ, co oznacza leczenie skutków leczenia. Co więc robią decydenci nauk i ci nieuczciwi lekarze którzy rękoma polityków zdobyli i umacniają prawo do śmiertelnego leczenia? Dominują media i wytaczają wojnę tym którzy odkrywają na światło dzienne te ich piekielne sztuczki, a w przypadku osób tak upartych jak ja co należy zrobić? Należy ich zlikwidować! (Przeczytajcie rozdział „Lekarze to czy mordercy” gdzie piszę o kilkunastu próbach lekarzy które miały na celu pozbawienie mnie życia.)

 

Znowuż podkreślę, że gdyby jednak lekarze nie leczyli objawów chorób, a chorzy nie odstępowali od przyczyn które powodują ich choroby, to pacjenci bardziej by cierpieli i szybciej umierali. Zatem znowuż tworzone jest śmiertelne błędne koło.

W gliwickim Instytucie, wraz z lekarzami nie tylko leczyliśmy ludzi z chorób przewlekłych ale także, (głównie ja,) codziennie szkoliłem chorych w jaki sposób mają postępować aby choroby nie powracały.

 

Gdy zapoznasz się z wszystkimi rozdziałami mojego portalu, a znacznie więcej zyskasz gdy na żywo wysłuchasz moich prelekcji, na których możesz uzyskać odpowiedź dotyczącą twoich własnych problemów, to może przestaniesz być medycznym zombie. Jestem przekonany, że tak się stanie. Aby to się stało musisz adaptacyjnie uporządkować swój organizm, a do tego potrzebna jest wiedza jaką wam przekazuję, silna wola i współpraca z lekarzami otwartymi na inne metody leczenia, zwłaszcza zachowawcze.

Taką wiedzę na każdym szczeblu nauczania proponowałem społeczeństwu kandydując na Urząd Prezydenta Polski w 1995 roku.

 

Podkreślę, że mój portal jest równocześnie sondażem, który ma wysondować czy społeczeństwo dojrzało już do generalnych zmian, nie tylko w lecznictwie ale również w poprawie swojego bytu materialnego, czy też nadal chce żyć w medycznym i aspołecznym domu niewoli?

 

2 Moja przygoda z Markiem Kotańskim i pensjonariuszami Ośrodków Monar była długa i pasjonująca. Zaczęło się to w następujący sposób.

 

W 1994 roku była w Polsce głośna sprawa więźnia, który aby go nie zamknięto w więzieniu za popełnione przez niego przestępstwo, świadomie poprzez krew zakaził się wirusem HIF. Więzień ten siedział w więzieniu w Katowicach, zatem zadzwoniłem do lekarza więziennego, chyba nazywał się Kwiatkowski i umówiłem się z nim na spotkanie. Lekarz ten zgodził się na zastosowanie mojej metody u tego więźnia, który jak mi powiedział ogromnie przeżywa to, że nie tylko nie uniknął wyroku lecz dodatkowo zakaził się wirusem HIF.

Już po tygodniu lekarz ten powiedział mi, że tenże więzień generalnie się wyciszył i jest cały czas wyjątkowo spokojny. Poprawił się również stan jego zdrowia. Ustaliliśmy zatem, że opowie o tym profesorowi na Śląskiej Akademii Medycznej.

Gdy po pewnym czasie zadzwoniłem do więzienia, do tego lekarza i chciałem się z nim umówić na spotkanie, ten stwierdził, że powiedział o tym zdarzeniu profesorowi na Śląskiej Akademii Medycznej, ale równocześnie nie miał już dla mnie czasu na spotkanie. Zrozumiałem zatem, że profesorzy Śląskiej Akademii Medycznej dali mu do zrozumienia aby przestał zajmować się moją metodą.

 

Postanowiłem zatem pojechać do ośrodka Monaru w Pleszewie, ponieważ dowiedziałem się, że są tam pensjonariusze zakażeni wirusem HIF. W trakcie rozmowy z kierownikiem ośrodka, który uznał, że to co mówiłem jest ciekawe, zatem zgodził się abym porozmawiał z pensjonariuszami i jeśli zechcą to mogą przetestować moją metodę.

Wyniki w poprawie samopoczucia i ogólnego wzmocnienia organizmu jakie uzyskali ci pensjonariusze były bardzo zadawalające. Ustaliłem zatem z kierownikiem ośrodka, że osobiście będę nadzorował tych pensjonariuszy i pokryję wyniki badań przed i po zastosowaniu u nich mojej metody. Niestety, udawało się wykonać tylko pierwsze wyniki po siedmiu dniach od zastosowania mojej metody. Była akurat wiosna, zatem pensjonariusze ci nie mówiąc nic nikomu uciekali z ośrodka.

Ustaliliśmy zatem z kierownikiem tego ośrodka Monaru, że zadzwoni on do Marka Kotańskiego i umówi mnie z nim na spotkanie w Warszawie. Tak też zrobił.

 

Gdy przyjechałem do Marka Kotańskiego, w jego gabinecie siedział jakiś mężczyzna. Zacząłem mówić o uzyskiwanych rezultatach przez osoby stosujące moją metodę, lecz ten będąc wyraźnie czymś zdenerwowany od razu uciął rozmowę mówiąc, że przychodzi do niego wielu oszołomów i proponują różne zwariowane metody. Zacząłem więc szybko mówić o komunikacjach komórkowych i informacjach przenoszonych przez układ nerwowy oraz o uzyskanych rezultatach w Krakowie Pleszewie. Zauważyłem, że chwilę się zastanowił i zwrócił się do siedzącego obok mężczyzny; „co ty Wacek o tym sądzisz”? Ten powiedział; no niech pan mówi. Za chwilę okazało się, że Wacek, to był dr Wacław Krawczyk, lekarz opiekujący się pensjonariuszami Monaru. Słuchali mnie przez ponad pół godziny. Następnie dr Krawczyk zwrócił się do mnie mówiąc, że musi już jechać do ośrodka oddalonego o około 60km, zatem umówimy się na inne spotkanie. Zapytałem więc, że jeśli zechce to zawiozę go do tego ośrodka i porozmawiamy po drodze.

Natychmiast się zgodził. Podczas rozmowy powiedział mi, że w ośrodku tym nie przebywają nosiciele wirusa HIF, ale są inne osoby uzależnione od alkoholu i narkotyków, zatem możemy to sprawdzić na nich, a gdy uzyskamy dobre wyniki wówczas Marek Kotański wskaże mi w którym ośrodku przebywają nosiciele wirusa HIF. Tak też zrobiliśmy.

 

Dr Krawczyk zebrał wszystkich pensjonariuszy. Jak każdemu, tak i im zrobiłem wykład na temat mojej metody oraz wykonałem im autodiagnozę organizmu. Okazało się, że wyniki autodiagnozy w pełni potwierdziły ich dolegliwości.

Dr Krawczyk zadzwonił do Marka Kotańskiego i ten poprosił abym zadzwonił do niego za tydzień, ponieważ musi rozeznać w jakim ośrodku znajdują się nosiciele wirusa HIF.

 

Wskazał mi Rybienko koło Poznania oraz Zbicko koło Opola. Wybrałem Zbicko ponieważ było znacznie bliżej. Gdy przyjechałem do Zbicka, zobaczyłem, że ośrodek Monar znajdował się w ładnym pałacu położonym w parku pałacowym.

 

Znowuż pensjonariuszom zrobiłem wykład na czym polega moja metoda leczenia, a następnie wykonałem im autodiagnozę, która jak zwykle zgadzała się z ich aktualnymi chorobami. W ośrodku tym były także dwa małżeństwa z dzieckiem, z których tylko jedno z małżonków było nosicielem wirusa. Mówili oni, że współżyją ze sobą zabezpieczając się prezerwatywą. Pensjonariusze powiedzieli mi, że są pod opieką lekarza z Opola dr Romana Kazika i że również do niego mogę się zwrócić z propozycją przebadania mojej metody. Mając jednak doświadczenie z innymi lekarzami, którzy mnie szybko spławiali słysząc, że chorzy we wszystkich przypadkach chorób krążeniowych uzyskuję poprawą zdrowia ustaliliśmy, że oni po zastosowaniu mojej metody powiedzą doktorowi Kazikowi jakie uzyskali wyniki, a dopiero potem ja się do niego zgłoszę.

 

Już po tygodniu zadzwonił do mnie jeden z pensjonariuszy i powiedział mi, że byli w lesie sadzić drzewka, ponieważ w ten sposób dorabiają na koszty utrzymania ośrodka Monar.

Powiedział mi on, że już pierwszego dnia skaleczył się w nogę na długości około 20 cm. Przeraził się tym, ponieważ każda najmniejsza nawet rana bardzo goiła się kilka miesięcy, pomimo stosowania odpowiednich lekarstw. Wrócił zatem do ośrodka i zabezpieczył ranę opatrunkiem, ponieważ dopiero za cztery dni miano dostarczyć mu lekarstwa.

Na drugi dzień zaczął przewijać bandaż, patrzy i oczom nie wierzy, rana przestała się zaogniać i wyraźnie się zasuszyła. Po trzech następnych dniach miejscami zaczęły oddzielać się strupki, a siódmego dnia rana całkiem się zamknęła, wysuszyła i tylko gdzie niegdzie pozostały śladowe strupki. Widzieli to wszyscy pensjonariusze, którzy również stwierdzili, że ich samopoczucie znacznie się poprawiło, a niektórym ustąpiły dolegliwości bólowe. Pensjonariusz ten zadzwonił do mnie i mi o tym wszystkim powiedział. Ustaliliśmy więc, że te wszystkie relacje opowiedzą dr Kazikowi, a potem zadzwonią do mnie abym ja z kolei skontaktował się z dr Kazikiem.

Gdy na drugi dzień zadzwoniłem do dr Kazika, ten mnie po prostu spławił i nie chciał ze mną rozmawiać.

Cóż z tego, że pensjonariusze mieli wyniki i opowiedzieli o nich dr Kazikowi gdy jego nie interesowała skuteczna pomoc tym chorym.

Ustaliliśmy więc, że kierownik ośrodka zadzwoni do Marka Kotańskiego i opowie mu o tych rewelacyjnych wynikach, a następnie ja do niego zadzwonię.

Już na drugi dzień po poinformowaniu Marka Kotańskiego o wynikach ja zadzwoniłem do niego. Marek powiedział mi, że uda się do Ministerstwa Zdrowia i powie o uzyskanych wynikach we wszystkich ośrodkach gdzie zastosowano moją metodę.

Gdy po kilku dniach zadzwoniłem do Marka, ten odpowiedział mi w następujący sposób. Powiedzieli mi (nie powiedział kto), że w takim razie mogę leczyć pensjonariuszy metodą Piotrowicza i szukać pieniędzy na utrzymanie moich ośrodków. Niestety, ale nie mogę Panu pomóc. Jednak nie do końca skończyła się moja przygoda z Monarem. Dalszy tego ciąg kontynuowałem z redaktor Elżbietą Jaworowicz, co opisuję w części.

 

3 Moje spotkania i sukcesy oraz porażki w 1993 roku po spotkaniach w Krakowie z prof. Antonim Doleżalem i docentem Cabanem w Klinice Chorób zakaźnych, oraz z prof. Antonim Dziatkowiakiem.

 

W 1993 roku na moją metodę, przez zupełny przypadek natknął się Doktor biologii Jerzy Zalasiński z Krakowa, który był ekspertem FAO (Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw wyżywienia i rolnictwa). Jego żona była lekarzem pediatrą i wspólnie sprawdzili skuteczność mojej metody. Podkreślę, że były to nieliczne uczciwe osoby i otwarte na pomoc ludziom chorym.

Doktor Zalasiński niemal od razu zaczął mnie wspierać swym autorytetem jaki posiadał u wielu znaczących osób. Jeździł ze mną do wielu lekarzy, w tym i profesorów medycyny.

 

Najpierw umówił mnie na spotkanie w Klinice Kardiochirurgii Jana Pawła w Krakowie z profesorem Dziatkowiakiem, gdzie pierwszy raz pojechaliśmy wspólnie. Profesor Dziatkowiak przyjął nas bardzo sympatycznie i wysłuchał moich relacji o uzyskiwanych rezultatach w bezinwazyjnym cofaniu chorób, zwłaszcza choroby wieńcowej, opracowaną przeze mnie metodą. Profesor nie kwestionował tego co mówiłem, gdyż jego żona również profesor medycyny w kilka dni uzyskała efekty zdrowotne których nie mogła uzyskać żadnym sposobem leczenia, a ponadto było to dla niego logiczne, że jeśli wzmacnia się sygnały międzykomórkowe płynące przez układ nerwowy to musi dojść do takiej poprawy zdrowia. Profesor opowiedział nam także o swoich doświadczeniach i pobycie w Chinach, gdzie lekarze zaczynają leczyć choroby postępujące najpierw metodami naturalnymi, co on z uwagą tam obserwował. Podczas naszej rozmowy dwukrotnie wchodziła do gabinetu pielęgniarka mówiąc, że pacjent jest przygotowany do operacji, na co profesor odpowiadał; proszę jeszcze poczekać. Gdy wychodziliśmy z gabinetu profesora, jego sekretarka wzburzonym tonem powiedziała do nas; „wpiszcie się do księgi Guinnessa, byliście u profesora dwie godziny i 53 minuty, z nikim jeszcze profesor nie spędził tyle czasu!”. Profesorowi Dziatkowiakowi przekazałem kilka biostymulatorów by sprawdził skuteczność mojej metody. Na kolejnym spotkaniu powiedział mi, że sprawdził je na sobie i żonie, która również jest znaną lekarką.

Na drugim spotkaniu profesor skierował mnie na kardiologię do ordynatorki pani dr kardiolog, którą uprzedził o mojej wizycie, a która znajduje się w sąsiednim budynku.

 

Pani doktor była zajęta rozmową z kobietą, która rozpaczliwie prosiła o pomoc dla chorego na serce męża. Jednak pani doktor powiedziała jej, że musi czekać pięć miesięcy, gdyż taki jest aktualnie termin. Drzwi od gabinetu były otwarte, zatem słyszałem całą rozmowę. Kobieta ta wyszła i usiadła obok mnie, a weszła kolejna oczekująca w korytarzu. Drzwi nadal były otwarte. Widząc rozpacz na twarzy tej kobiety, zapytałem ją jaki problem ma jej mąż. Powiedziała, że ma mocno zaawansowaną chorobę wieńcową. Powiedziałem jej więc, że oczekując na kolejkę mąż może skorzystać z mojej metody by wzmocnić serce. Gdy wyszła druga kobieta wszedłem ja. Pani dr spojrzała się na mnie złowrogo i od progu powiedziała mi, że nie podejmie ze mną żadnej współpracy. Zrozumiałem, że słyszała naszą rozmowę, która zapewne była tego przyczyną.

Poszedłem zatem do prof. Dziatkowiaka ponownie i opowiedziałem mu o tym. Profesor odpowiedział na to; trudno, ja nie mogę zmusić pani doktor do badań ani podjąć ich u siebie ponieważ mnie przywożą pacjentów z kardiologii już przygotowanych do operacji.

 

Następne spotkanie dr Zalasiński zaaranżował z Antonim Doleżalem profesorem Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kierownikiem Centralnej Pracowni Bakteriologicznej przy Kl. Chorób Zakaźnych Akademii Medycznej Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.

Gdy weszliśmy do jego gabinetu, zauważyłem, iż profesor Doleżal miał spore problemy z chodzeniem gdyż chodził o kuli. Gdy nas wysłuchał dałem mu biostymulatory aby je wypróbował na sobie.

Już do dwóch dniach, akurat byłem wtedy u dr Zalasińskiego, zadzwonił do niego profesor Doleżal i powiedział; proszę za chwilę spojrzeć przez okno, zobaczy pan jak chodzę. Mieszkanie prof. Doleżala było niedaleko mieszkania dr Zalasińskiego. Spojrzeliśmy zatem przez okno, a prof. Doleżal szedł, owszem z kulą, ale pod pachą (podobnie jak Edward Gierek o czym piszę w innym rozdziale). Wyszliśmy więc i po rozmowie umówiliśmy się z nim w szpitalu.

W trakcie rozmowy dr Zalasiński poprosił aby prof. Doleżal napisał o uzyskanych efektach w swoim przypadku. Ten wziął kawałek kartki i zdawkowo napisał, że metoda ta mu pomogła. Następnie powiedziałem profesorowi, że również pensjonariusze Monaru w Krakowie Pleszowie, nosiciele wirusa HIF, poinformowali mnie o dużej poprawie swego zdrowia. Zacząłem zatem jeździć do tego ośrodka, nadzorować ich oraz zbierać informacje o poprawie ich zdrowia, które to wyniki potwierdzali badaniami medycznymi.

Niestety, właśnie zaczynała się wiosna i pensjonariusze ci nagle znikali z tego ośrodka.

Po rozmowie, prof. Doleżal skierował nas do docenta Cabana, ordynatora oddziału zakaźnego w tymże szpitalu.

 

Post scriptum.

Gdy w wyniku agresywnej nagonki na mnie, szczególnie przez TVn, trwającej kilkanaście lat, dziennikarze TVn w 1995 roku przeczytali w mojej książce p.t. „Leczenie przepływem Informacji” opinię jaką napisał prof. Doleżal i zgłosili się do niego z pytaniem czy prawdą jest, że korzystał on z mojej metody, wówczas ten zaprzeczył…

 

Zgłosiłem się do docenta Cabana i ponownie opowiedziałem mu o opracowanej przeze mnie metodzie wzmacniania sygnałów w układzie nerwowym i poprawie zdrowia równocześnie w niemal wszystkich chorobach, zwłaszcza krążeniowych oraz o ośrodkach Monar, zwłaszcza w Pleszewie ponieważ mógł to sprawdzić.

Docent wysłuchał mnie i odwinął rękaw koszuli, pokazując mi rozległe zasinienie za nadgarstkiem, pytając mnie czy zasinienie to mu zejdzie. Powiedział, że pobierał, nie pamiętam już, kroplówkę czy też transfuzję, i zasinienie to utrzymuje się już dłuższy czas. Powiedziałem ma zatem, że skoro cofają się takie zasinienia na nogach, to sądzę, że i to powinno zniknąć.

Z docentem Cabanem umówiłem się za tydzień, ponieważ powiedział, że jeśli zasinienie to mu zniknie, to pójdziemy na oddział zakaźny na którym są nie tylko nosiciele HIFa lecz także chorzy na EIS i ci będą mogli zastosować moją metodę.

Zgodnie z umową w wyznaczonym dniu, tym razem wraz z żoną, przyjechałem do docenta do szpitala. Już na początku zapytałem czy może mi pokazać nadgarstek. Niezbyt chętnie, ale uchylił rękaw. Okazało się, że po wybroczynie nie pozostał nawet ślad.

Zacząłem zatem mówić docentowi Cabanowi o głośnej na całą Polskę w 1994 roku sprawie więźnia, który aby nie zamknięto go w więzieniu za popełnione przez niego przestępstwo, świadomie poprzez krew zakaził się wirusem HIF.

Potem skrótowo opowiedziałem mu o sukcesach i perypetiach w ośrodkach Monar.

Po rozmowie poszliśmy więc na oddział zakaźny, gdzie docent przekazał nas pielęgniarce i wyszedł. Ta z kolei poszła z nami do chorych. Niestety, ludzie ci byli bardzo zdesperowani, że akurat ich dotknęła ta choroba i dość niegrzecznie wobec nas się zachowali. Jeden z nich powiedział, że przychodzą tu różni ludzie i próbują ich namówić do stosowaniu różnych dziwnych sposobów leczenia. Mają zatem tego dość i nie chcą niczego więcej stosować.

Gdy powiedziałem o tym docentowi Cabanowi, ten powiedział, że nie może tych chorych do niczego zmuszać.

 

 

 

4 Ministerstwo Zdrowia

Gdy zacząłem uzyskiwać coraz lepsze wyniki w leczeniu chorób już u tysięcy chorych, w przypadkach chorób w których sam nie spodziewałem się, że będą ustępowały, zgłosiłem się do Ministerstwa Zdrowia w Warszawie przy ulicy Miodowej aby opowiedzieć jakie uzyskuję sukcesy w leczeniu chorób, które uznawane są za trudne w leczeniu, a nawet nieuleczalne. Ponieważ moje skrótowe relacje dla pracowników Ministerstwa były ciekawe, zatem odsyłano mnie od pokoju do pokoju, aż w końcu trafiłem do Wice Ministra do Spraw Lecznictwa doktora medycyny Henryka Willi, niestety, dziś już nie żyje.

Dr Willa wykazał bardzo duże zainteresowanie moją metodą leczenia, dowodem był fakt, że rozmawialiśmy ze sobą ponad cztery godziny, pomimo, że nie byłem z nim umówiony.

Dr Willa powiedział mi dokładnie to samo co powiedział mi Minister Zdrowia w Izraelu. Powiedział mianowicie, że Ministerstwo nie jest władne aby nakazać Akademiom Medycznym określony kierunek rozwoju nauk badań i leczenia, ponieważ one same, a właściwie to ich Komisje Naukowe decydują o kierunku rozwoju, a zatem i kierunku kształcenia studentów medycyny, tak teoretycznie jak i praktycznie, w Klinikach Akademicznych. Zadzwonił więc w kilka miejsc i następnie wysłał mnie do doc. dr Cezarego Władysława Korczaka Dyrektora Towarzystwa Higienicznego HYGEIA.

 

Doktorowi Korczakowi towarzyszyło dwóch lekarzy. Nie pytano mnie wiele, ponieważ dr Willa już ich telefonicznie poinformował z czym przychodzę. Jak zwykle oprócz wykładu zaproponowałem im autodiagnozę, na którą się zdecydowali. Nie będę się tu skupiał na autodiagnozie, lecz od razu przystąpię do problemów dr Korczaka. Powiedział mi, że ma zaawansowaną cukrzycę i koledzy lekarze przynaglają go do poddania się amputacji stopy. Następnie pokazał mi stopy, zwłaszcza jedna miała otwarte rany oraz sporych rozmiarów czarne wybroczyny. Dr Korczak zapytał mnie czy te zmiany po zastosowaniu mojej metody cofną się? Odpowiedziałem, że z dotychczasowych obserwacji na wielu innych osobach mających takie, a nawet bardziej rozległe zmiany, powinny się cofnąć. Powiedział mi, że jeśli się cofną to poinformuje mnie o tym i zrobi wszystko aby wdrożyć moją metodę do przebadania i zastosowania u chorych.

 

Dr Korczak zadzwonił do mnie już po dwóch tygodniach i poprosił abym do niego przyjechał. Gdy przyjechałem, pokazał mi stopy i okazało się, że tak zmiany na stopie z otwartymi ranami jak i wybroczyny na drugiej stopie zmniejszyły się o około 70%. Po dwóch godzinach naszej rozmowy, weszło trzech innych lekarzy, jeden był profesorem medycyny. Zaczęli dyskutować co zrobić aby zainteresować innych decyzyjnych profesorów, zwłaszcza z Warszawskiej Akademii Medycznej, z którymi wcześniej już rozmawiali na temat uzyskanych efektów przez dr Korczaka. Następnie zadzwonili do jednego z tych profesorów, z którym wcześniej rozmawiali. Po zakończeniu rozmowy, profesor który dzwonił z gabinetu doktora Korczaka powiedział, iż powiedziano mu, że nie ma możliwości wprowadzenia mojej metody do planu badań Akademii. Możliwe, że za trzy lata będą takie szanse… Nie liczyła się szybka i skuteczna pomoc dla wszystkich chorych, z pośród których niejeden umrze. Mało kto z ludzi zdaje sobie sprawę, choć każdy o tym wie, że śmierć pacjenta jest produktem ubocznym, nie tak nieskutecznego, jak błędnego leczenia chorych. A, że rocznie, jak to ogłosił prof. Zbigniew Religa będąc Ministrem Zdrowia, przekracza to ponad 150 000 ofiar, to przecież medycyna konwencjonalna ma do tego prawo!!! Czy uda się im wydrzeć z ręki to krwawe prawo? Niech każdy z was zbierze swych znajomych którzy nieefektywnie leczą się przez wiele lat i napiszcie do polityków zasiadających w parlamencie zadając im to pytanie.

 

Wrócę do rozmów z dr Korczakiem, w których również poruszałem sukcesy uzyskiwane w poprawie odporności organizmu u nosicieli wirusa HIF, którzy stosowali moją metodę.

Dr Korczakowi jak i będącym u niego lekarzom przedstawiłem także sukcesy jakie uzyskałem pod nadzorem lekarza Monaru Wacława Krawczyka u pensjonariuszy tych ośrodków mających HIFa oraz w cofaniu się uzależnień od alkoholu i narkotyków. Wszyscy lekarze będący u dr Korczaka, po przeanalizowaniu dotychczasowych nieskutecznych prób zainteresowania innych lekarzy, zwłaszcza Warszawskiej Akademii Medycznej poradzili mi abym udał się do Głównego Inspektora Sanitarnego, a następnie do Elżbiety Jaworowicz, która od długiego czasu prowadzi audycję „Sprawa dla reportera”. Zadzwonili zatem do nich i mnie z nimi umówili na spotkanie.

 

Główny Inspektor Sanitarny akurat był w swoim gabinecie, zatem od razu do niego pojechałem. Ściągnął na spotkanie ze mną kobietę, która była zakażona wirusem HIF, a która po wstępnej mojej relacji zadzwoniła do jakiegoś mężczyzny, również nosiciela wirusa HIF. Jednak nie chcieli się oni angażować w tą sprawę.

Ponieważ wszędzie mnie spławiano, zatem wskazywało to że dlatego ponieważ moja tak prosta metoda i uzyskiwane wyniki mogłyby podważyć naukowy autorytet całej medycyny.

 

5 Moje spotkania z red Elżbietą Jaworowicz

Pozostałem na noc w Warszawie gdyż na następny dzień umówiłem się z Redaktor Elżbietą Jaworowicz. Przypomnę, że wszystkie osoby, z którymi się spotykałem były uprzedzone o mojej wizycie i ustalany był termin moich z nimi spotkań poprzez osoby znane i znaczące w medycynie.

 

Z Redaktor Jaworowicz rozmawiałem w redakcji TVP na Woronicza krótko, ponieważ nie miała czasu. Zaproponowała mi abym zawiózł ją do jej zakładu krawieckiego produkującego odzież i po drodze będziemy mogli porozmawiać. Po drodze Redaktor Jaworowicz powiedziała mi, że jeśli przyjadę do niej z kilkoma lekarzami, którzy potwierdzą uzyskiwane rezultaty po zastosowaniu mojej metody, to nagra program o perypetiach z wdrożeniem tak skutecznej, a zarazem prostej metody pomocy chorym. W zakładzie krawieckim nie rozmawialiśmy zbyt długo ponieważ była umówiona na spotkanie z kontrahentem, który był zainteresowany kupnem jej zakładu. Powiedziała, że zakład ten był niewypałem i niepotrzebnie utopiła w niego sporą gotówkę.

 

Już w ciągu dwóch tygodni zebrałem trzech lekarzy; doktora farmacji Henryka Sobańskiego (syn hrabiego Sobańskiego i księżny Lubomirskiej), oraz mgr biologii z Warszawy Maję Błaszczyszyn, która na Alejach Ujazdowskich 22 wraz synem lekarzem prowadziła przychodnię lekarską, a także medycyny naturalnej. Maja Błaszczyszyn znana jest z cyklicznych programów telewizyjnych na temat odżywiania. Przyjechała też dr Barbara Grabowska z Kielc, która po zastosowaniu mojej metody w ciągu kilku dni cofnęła bóle fantomowe amputowanej kończyny swojemu mężowi oraz wygoiła ranę po tej amputacji która nie chciała się goić. Przywróciła też mężowi krążenie w drugiej nodze, która miała być amputowana po wygojeniu się pierwszej amputacji. Przyjechała także lekarka z Gdańska oraz ze Szczecina którzy zalecali moją metodę swoim pacjentom.

Wszyscy z nich mieli duże doświadczenie stosowania mojej metody na wielu chorych.

 

Podczas oczekiwania na korytarzu na Redaktor Jaworowicz wszyscy wyrażali nadzieję, że gdy pani Jaworowicz weźmie tą sprawę w swoje ręce, to na pewno zmusi decydenckie środowisko do wdrożenia mojej metody.

Cdn. po chorobie Alzheimera

 

6 Stowarzyszenie Chorych na Chorobę Alzheimera

W pewnym momencie podeszła do nas red. Jaworowicz z mężczyzną, którego przedstawiła, iż jest doktorem neurologii, a zarazem prezesem Głównego Stowarzyszenia Chorych na Alzheimera w Warszawie. Red. Jaworowicz odeszła, a lekarz ten zaczął z nami rozmawiać na temat mojej metody. Powiedziałem mu, że zaobserwowałem także dobre wyniki u osób chorych na chorobę Alzheimera, co go mocno zainteresowało. Powiedział, że chętnie to sprawdzi na swoich pacjentach i podał nam datę najbliższego spotkania z rodzinami osób chorych na Alzheimera.

Tak ja jak i Maja Błaszczyszyn przyjechaliśmy na to spotkanie. Prezes nas przedstawił zebranym i oddał mi głos abym wyjaśnił na czym polega działanie mojej metody. Następnie Prezes Stowarzyszenia zapytał się zebranych kto chciałby sprawdzić tą metodę na swoich podopiecznych. Zgłosiło się dziesięć osób. Ponieważ mgr Maja Błaszczyszyn mieszka w Warszawie zatem uzgodniliśmy, że ona będzie nadzorowała tych chorych, a jeśli ktoś zechce skontaktować się ze mną to podałem im mój numer telefonu.

 

Już po tygodniu zaczęły napływać telefony, tak do mnie jak i do Maj Błaszczyszyn. Relacje te brzmiały następująco: „Mama zawsze siedziała wpatrzona gdzieś w przestrzeń i rzadko się odzywała. Po kilku dniach od zastosowania metody powoli jakby budziła się z letargu. Teraz nie tylko, że nie musimy już jej pilnować ale to ona dopilnowuje nam dzieci, chodzi po zakupy i pomaga w pracach domowych”. „Ojciec bezzasadnie bywał agresywny, rzucał czym popadnie, wychodził z domu, musieliśmy go gonić i na siłę przyprowadzać do domu ponieważ gdy wyszedł to nie mógł z powrotem trafić do domu”.

Nie będę opisywał pozostałych relacji ponieważ były podobne. Chorzy zazwyczaj już po jednym do dwóch tygodni odzyskiwali pamięć i zachowywali się zupełnie normalnie.

 

Maja Błaszczyszyn, a część ja, pozbieraliśmy te wyniki i poprosiliśmy podopiecznych tych chorych, aby z chorymi tymi lub sami przyjechali na kolejne spotkanie Stowarzyszenia Chorych na Alzheimera.

Na spotkanie przyjechało osiem osób opiekujących się swoimi podopiecznymi oraz dwóch już tylko byłych chorych.

Prezes już na początku oddał mi głos. Zacząłem relacjonować to co opisałem powyżej. Już przy drugiej relacji prezes przerwał mi i podniesionym tonem powiedział; „proszę tu nie opowiadać bzdur, jeśli chce pan sobie robić reklamę to nie tu”. W tym momencie z sali zaczęli się odzywać ludzie; „ależ tak było itd.”. Pomimo to prezes kazał mi wyjść i powiedział, że na korytarzu mogę robić sobie reklamę.

Myślicie, że ktoś z sali sprzeciwił się prezesowi? Niestety, nie! Jak myślicie dlaczego? Ponieważ na opiekę nad tymi chorymi otrzymują dodatki za opiekę!!! „…za pieniądze świat się podli…”.

 

Znany wszystkim aforyzm głosi; „Czemuś biedny? Boś głupi! A czemuś głupi? Boś biedny!

Na moich doświadczeń w ciągu dwudziestu pięciu lat pomocy chorym można podobnie powiedzieć o chorych; „Czemuś chory? Boś głupi! A czemuś głupi? Boś chory! Oczywiście słowo głupi nie oznacza osób noszących koszulę w zębach z cieknącą śliną z ust, lecz osoby które są obojętne na swój los i swojej rodziny, posłusznie poddając się wyrokom decydentów medycznych, którzy wraz z Izbą Lekarską narzucają lekarzom, a poprzez nich wszystkim społeczeństwom, nierzadko patologiczny system lecznictwa. Pomimo, że ludzie masowo chorują i umierają, to mimo to nie stają do walki z okupantami, którzy od zarania dziejów dzierżą w rękach władzę i zniewalają ich wolę i życie.

 

Znowuż podkreślę, że wyniki te mogę powtórzyć na dowolnej grupie chorych, oczywiście pod nadzorem ich podopiecznych. Ponadto ktoś musi pokryć te koszty. Poprzednie ja pokrywałem ponieważ miałem dobrze prosperującą firmę mechaniczną która dawała mi duże dochody, które przeznaczałem na pomoc chorym i propagowanie moich bezinwazyjnych metod samoleczniczych. Na pomocy tej zbankrutowałem ponieważ decydencki światek medyczny wespół z spekulacyjnymi mediami nieustannie publikowali o mnie kłamstwa, nigdy nie zapraszając mnie do audycji radiowych czy telewizyjnych abym mógł się wypowiedzieć w myśl zasady Dzierżyńskiego czy Geobbelsa; „osoba której nie udziela się głosu nie ma racji”. Natomiast chorzy którym pomogłem (około ośmiuset tysiącom osób), niemal wszyscy mieli mnie w czterech literach. Tak więc od siedmiu lat jestem zbankrutowanym emerytem, pomimo to ja nie mam tych ludzi w czterech literach tak jak oni mnie lecz nadal chcę ich uświadomić i zachęcić do walki z medycznymi okupantami, których wspierają prawem politycy nie mając świadomości o tym co robią.

 

5 Moje spotkania z red Elżbietą Jaworowicz

Nadszedł dzień 04.11.1994r, termin nagrań programu do TVP „Sprawa dla reportera”, które odbyło się w Zameczku w Warszawie. Na nagranie przyjechało około 70 osób, które uzyskały rewelacyjne rezultaty w przypadku swoich chorób, uznawanych przez świat medyczny za trudne do wyleczenia i nieuleczalne. Na nagranie przyjechało także wspomnianych czterech lekarzy, dr farmacji oraz mgr biolog.

Na nagraniu nie było red Jaworowicz lecz jej dziennikarze. Zamiast opisywać te nagrania skwituję je jednym zdaniem. Dziennikarze red Elżbiety Jaworowicz po zakończeniu nagrań powiedzieli; tak pasjonującego programu jeszcze nigdy nie nagrywaliśmy. Red. Jaworowicz poszła do Ministerstwa Zdrowia aby nagrać wypowiedzi osób najbardziej kompetentnych, lecz zapewne stało się dokładnie tak jak w przypadku Marka Kotańskiego. Zapewne ktoś bardziej decyzyjny od wolnego słowa red Elżbiety Jaworowicz „pogroził jej palcem”, ponieważ terminy emisji programu były wciąż odwlekane, aż w końcu nagrania te zostały odłożone na przysłowiową półkę i pomimo upływu 20 lat nie zostały wyemitowane.